czwartek, 28 marca 2024

Warto przeczytać

  • 8 komentarzy
  • 7703 wyświetleń

Dni Oświaty, Książki i Prasy

DNI OŚWIATY, KSIĄŻKI i PRASY

   Jeszcze jedna, majowa impreza w tamtych latach przyciągała uwagę Grajewian. Rokrocznie organizowano tradycyjne Dni Oświaty, Książki i Prasy. Księgarnie oferowały nowe tytuły. Biblioteki organizowały częściej niż zwykle spotkania autorskie. Znani pisarze podpisywali swoje znane powieści. W pogodne dni weekendowe organizowano kiermasze książek połączone z loterią. Najstarsza księgarnia w Grajewie jaką pamiętam, zanim została przeniesiona na ulicę Wojska Polskiego, mieściła się w budynku na prawo od delikatesów „Społem”, na rogu ulic Piłsudskiego i Traugutta. Naprzeciwko, na szerokim chodniku po drugiej stronie przy wejściu do przedsiębiorstwa „Ruch” wystawiano duży stół. Na nim mnóstwem tytułów w pięknych, kolorowych okładkach. Loteria jak sama nazwa wskazuje była loterią w zdobyciu atrakcyjnej pozycji. Kilkadziesiąt papierowych prostokącików w plastikowej torebce lub w dużym szklanym słoiku kusiło do sięgnięcia ręką. Po oderwaniu końcówki z klipsem rozwijany papierek powodował wzrost adrenaliny. Widniejący wewnątrz numer był porównywany z listą. Szczęśliwy numer oznaczał odebranie którejś z wartościowych, pięknie wydanych pozycji a jeśli nic z tego nie wyszło? No cóż? Kupowało się wtedy szczęście po raz drugi, trzeci. W przylegającym do stołu pudełku rósł stos nieważnych losów a pojemnik na nie napełniano świeżą porcją nadziei. Pechowcy, do których permanentnie należał autor nie do końca byli przegrani. Można było wybrać nagrodę pocieszenia z leżącej na boku sterty książek przecenionych. Nierzadko trafiały się tam tytuły warte zainteresowania. Książki były drogie i tylko nieliczni mogli sobie pozwolić na gromadzenie prywatnej biblioteki. Z tych względów bardzo dużym powodzeniem cieszyła się Miejska Biblioteka Publiczna, która jak i dzisiaj mieściła się z tyłu kina. Wiosną 1955 roku byłem w drugiej klasie szkoły podstawowej. Mama widząc moją rosnącą chęć słuchania czytanych przez Nią bajek a może i głód książkowej wiedzy zapisała mnie osobiście do owej biblioteki. Kto wie? Może wtedy zostałem jednym z najmłodszych czytelników? Pierwszym kierownikiem, którego zapamiętałem był pan Flipkowski. Pracowały tam jeszcze dwie miłe panie: pani Mistrzakowa i pani Zysko. Biblioteka często organizowała konkursy czytelnicze, wiedzy o książce i  inspirujące konkursy tematyczne. Nie było konkurencyjnej telewizji i internetu więc te pomysły były wówczas atrakcyjne i pożyteczne. Mam nadal w domu  pamiątkową książkę - nagrodę za udział w konkursie na tematy podróżnicze. W „Gazecie Białostockiej” przynajmniej raz w roku prezentowano wyniki konkursu czytelniczego i listę rekordzistów. Wśród dorosłych z największą ilością przeczytanych pozycji znalazłem kiedyś nazwisko Helena Ostaszewska. Nasza przemiła sąsiadka z domu na Kilińskiego 9. Do biblioteki chodziłem regularnie aż do ostatniej klasy licealnej. Każdej wizycie towarzyszyła ekscytująca ciekawość nowych tytułów. Dużo dała mi znajomość bogatego księgozbioru przez panie bibliotekarki i ich wskazówki uwzględniające m, in, moje rosnące zainteresowania m.in. tematyką II Wojny Światowej. Rozmarzony, przebywający w świecie swoich bohaterów czytałem często jeszcze i w nocy świecące sobie pod kołdrą latarką. Miało to swój dobry i zły skutek. Nie miałem żadnych trudności z językiem ojczystym. Nie musiałem wkuwać gramatyki, nie robiłem błędów ortograficznych i pisałem twórcze wypracowania z dobrą składnią. Uchodziłem za polonistę. Niestety, przez tamte nocne, szaleńcze czytanie popsułem wzrok. W rok po maturze zacząłem nosić okulary.


     Ukoronowaniem Dni Oświaty, Książki i Prasy był organizowany przez szkoły w którąś z majowych niedziel pochód bohaterów najpopularniejszych książek i lektur szkolnych przez główne ulice miasta. To był wielki happening dla dzieci i młodzieży. Pomysłowość rodziców w przygotowaniu kostiumów i w charakteryzacji uczestników bywała zdumiewająca. W niedzielne południe ludzie nie siedzieli w domach przed telewizorami. Zapowiadany w gazecie i na plakatach radosny przemarsz obserwowały tłumy mieszkańców. Bez trudu odgadywano i głośno komentowano kto z bohaterów z jakiej książki właśnie przechodzi. Najciekawsze, najbardziej udane pomysły nagradzano spontanicznie brawami. Na czele jednego z pierwszych pochodow jaki zapamiętałem szedł boso mały pastuszek. Blondynek, ubrany w białą, chłopską koszulę i lniane, białe spodnie ze skrzypkami w rękach wyglądał jak prawdziwy Janko Muzykant. W jego postać kapitalnie wcielił się Stefan Lenkiewicz z ul. Przemysłowej. Życie mego niezwykle utalentowanego kolegi potoczyło się dzięki Bogu inaczej niż biednego Janka. Stefan skończył studia muzyczne w Warszawie i wyrósł na znakomitego artystę. Mieszka w Finlandii. Innym razem pochód otwierał sam wódz plemienia Apaczów Winnetou. Szedł z godnością w towarzystwie kowbojów. Przypominam sobie jakąś nastolatkę jak doskonale, nawet sposobem poruszania się była Anią z Zielonego Wzgórza. Wysoki Kazio Oleksy w spodniach galife, w butach z cholewami, podstylizowany na SS-mana kroczył butnie z miną władcy świata, mimo że „robił” za jeńca wziętego do niewoli. Prowadziła go grupa powstańców warszawskich. Na rękawach biało-czerwone opaski, pokrwawiony bandaż na czyjejś głowie, niektórzy w stalowych, hitlerowskich hełmach z biało-czerwoną wstążką, w rękach autentyczne, niemieckie szmajsery i Mausery. Jak się znalazły prawdziwe pistolety maszynowe i karabiny w pochodzie? Otóż w magazynku PO grajewskiego Liceum Ogólnokształcącego było sporo broni. Służyła jako pomoc naukowa. Każdy egzemplarz miał wywierconą przez rusznikarza dziurkę w lufie i był chyba pozbawiony iglicy co czyniło go bezużytecznym. Z takimi rekwizytami godnymi dobrej produkcji filmowej defilowała grupa bohaterów z „Kamieni na szaniec”. Ubarwiali także pochód postaci z „Quo Vadis” żołnierze - Rzymianie w strojach wypożyczonych z kościoła. Tak, tak. Te same, w których maturzyści pilnowali na Wielkanoc Grobu Pańskiego. Jak niedawno pisałem, nie ma już ich w parafii św. Trójcy. Nie ma także tamtej broni w licealnym magazynku PO. W stanie wojennym została zarekwirowana przez milicję i nigdy już do szkoły nie wróciła. 
    O owych Dniach, także na możliwie inne grajewskie tematy, szczególne dużo o kulturze, pisał przez kilkadziesiąt lat nasz lokalny korespondent podpisujący się pseudonimem „mar”. To Marian Jabłoński, niezwykle zacny człowiek. ojciec mojej koleżanki Teresy z maturalnej klasy.
   Na kanwie tamtych zdawałoby się ubogich Dni Oświaty, Książki i Prasy można dzisiaj słusznie narzekać, że socjalizm był siermiężny, że krępował wolność jednostki i kontrolował życie społeczne. Nie można jednak zarzucić, że nie dbał o kulturę, o dostęp do niej zwykłych ludzi. Ten temat rodzi ciekawe pytania. Czy dzisiaj przy tak rozwiniętej elektronice, przy powszechności e-booków wzrosło w kraju czytelnictwo? Czy rozwój techniki idzie w parze ze wzrostem kultury? Rozwój elektronicznych nośników niewątpliwie upowszechnił dostęp do muzyki popularnej ale czy wpłynął na jej poziom artystyczny, czy tylko podniósł jakość  brzmienia? 
    Kultura dla człowieka była, jest i będzie najważniejsza. Socjologiczne badania naukowe przeprowadzone niedawno w Niemczech dowodzą, że w dobie komputerów i internetu tradycyjna książka jest nadal najlepsza. 
    Któregoś majowego dnia wracając po lekcjach w SP 4 przez Ślepe Jeziorko wchodziłem od strony biblioteki po schodach na ulicę. Przed drzwiami do kotłowni kina natrafiłem na stertę wybrakowanych książek przeznaczonych na spalenie. Spisane ze stanu leżały sobie cichutko pogodzone z losem. Zacząłem w nich grzebać. Znalazłem wydanie kroniki cudów Jasnogórskich z początku XX wieku pisane pięknym, staropolskim językiem. Brakowało dwóch mało istotnych, pierwszych kartek. Drugą pozycją było encyklopedia z okresu Polski stalinowskiej z lat 1945-56 z mnóstwem zdjęć z tamtej epoki. Mam dzisiaj swoje dwa białe kruki. 

W moim archiwum zachowało się tylko jedno zdjęcie mojej klasy VII B z pochodu. Na zdjęciu drugim z albumu W. Wiśniewskiego skrzyżowanie w centrum miasta w latach 60-tych. Stoi Wiesiek Wiśniewski a w mundurze wojskowym Zdzisiek Truszkowski, barwna postać tamtego Grajewa.
Może ktoś z czytelników ma jakieś fotki z Dni Oświaty, Książki i Prasy? Proszę o kontakt przez redakcję. 


                    Antoni Czajkowski, felieton z cyklu „Okruchy wspomnień”

 

 

Archiwum felietonów

 

Komentarze (8)

Pamiętam tych kolegów. - Staszek Szumowski

Mały błąd w nazwisku ,pierwszym kierownikiem był pan Marian Filipkowski.

Piekne to i prawdziwe ach te lata 60 te.

Pozdrowienia Staszkowi. Wiesiek W.

Skontaktuj się z Zenkiem R. On ma nie tylko zdjecia ale i sam defilował. Pozdro. Janek R.

Dziękuję bardzo Panie Antoni za piękne wspomnienia z Dni Oświaty Książki i Prasy.Też chodziliśmy w tych pochodach,było wspaniale ile śmiechu i radości,szkoda,że teraz nie ma takich pochodów.Też należałam do tej biblioteki i też czytałam książki pod pierzyną przy latarce,ach to były cudowne lata,bo to lata naszego dzieciństwa i młodości w naszym kochanym Grajewie.

Jak pięknie! ! ! Może wśród mieszkańców Grajewa są obywatele, którzy brali udział w przymusowym ściąganiu kontyngentów od rolników. Może również podzielą się swoimi miłymi wspomnieniami z tamtych dni.

JA owszem znałem i pracowałem z takim człowiekiem , to znaczy on był moim kierownikiem i opowiadał jak jechali na wioski rekwirować mienie kułakom a następnie urządzano licytacje dla towarzyszy i kułakowi wzrastało zadłużenie bo koszty rabunku nie pokrywały zyski z licytacji.

Dodaj zdjęcie do komentarza (JPG, max 6MB):
Informacja dla komentujących
Redakcja portalu nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane w komentarzach. Zastrzegamy mozliwość opóźnienia publikacji komentarza lub jego całkowitego usunięcia.